21-22 marzec

Z poradnika antywirusowego. Uproś cyklobogów o ładną pogodę, ubierz się odpowiednio do pory roku, weź Biancę Celeste (lub jakikolwiek inny szybkopomykacz szosowy), pojedź na Rondo, dojedź w spokojnym tempie do Jabłonnej, tam spotkaj Marka S. na swej wspaniałej Dogmie, który właśnie w planie treningowym na dzisiaj ma zaplanowane interwały. Gotowe. Po takiej właśnie „interwałowej” przejażdżce (Marcin robił interwały z tyłu, a Retro się czaił – na szczęście), jak ta w sobotę (21 marca), wszystkie wirusy (te dobre i te złe), jakie przeciętny człowiek posiada, zostają unicestwione. Na amen. Poza jednym – wirusem rowerowym, zwanym z uczona cyklozą, który następnego dnia rano pozwala nam zwlec się z wyra i pojechać ponownie na Rondo. Z Ronda wyruszyło trzech (tych, co zawsze), trzech (tych, co zawsze) czekało przy Płochocińskiej (Rondo Starzyńskiego jako miejsce zbiórki chyba już umarło), dalej dołączali kolejni, tak, że uzbierało się nas 11 lub 12. Pogoda w porzo, w końcu to pierwszy dzień wiosny, zatem już w lekkich butach i ochraniaczach, co było dobrym posunięciem. Bowiem na sobotniej przejażdżce było tak, jak jest zawsze, kiedy Marek S. robi interwały. Czyli: kawałek bardzo szybko, krótki odpoczynek, potem jeszcze szybciej, a potem (na Rolniczej) to już w ogóle, a w następstwie tego: trzymanie się zębami kierownika (Deda Spectrum), wachlowanie uszami, wybałuszone oczy nie mieszczące się w okularach. Dobrze chociaż, że między Jabłonną a NDM piździło w twarz. To mój, (jeszcze) Insulanera teren. Po roku jazdy na wiatrach czuję się w takich warunkach jak ryba w wodzie, więc nawet nygusom zwiałem – co by przepalić nogę, ale po kilometrze spuchłem i mnie dogonili.

PS. Bergamo, baszto kolarstwa szosowego, trzymaj się! Jeździmy również dla ciebie.

Wbijcie to sobie do łebków raz na zawsze. Żaden wirus tego świata, koronowany lub niekoronowany, wyhodowany w laboratorium lub powstały w wyniku kaprysu natury, nie jest w stanie zwalczyć bakcyla cyklozy szosowej, który trzyma wszystkich nygusów z Ronda, jednych krócej, innych dłużej – zależnie od wieku (takiego Sąsiada to już trzyma pewnie z 60 lat). Durni (tak bardzo) jednak nie jesteśmy, zatem wprowadzone zostały w życie, i w trybie natychmiastowym, następujące kategoryczne zarządzenia: (1) zakaz kichania, (2) zakaz kaszlu, (3) zakaz plucia i smarkania (i to na wszystkie strony, czyli na boki, przed siebie, pod siebie i za siebie), (4) najstarsza starowinka (dziś padło na mnie) dokonuje wizualnego oglądu uczestników przejażdżki: kto podejrzanie wygląda, ten jedzie półtora metra z tyłu (ma za to okazję, jak każdy, kto na Rondzie pomyka z tyłu, na zrobienie interwałów), (5) zakaz dyskusji z powożącymi blachosmrodami. A wszystko to, co by nie złapać koronawirusa (w takim przypadku sezon z głowy). Dziś, w niedzielę, 22 marca, nieco zimniej, wiać nie przestało, a nawet dmuchało jeszcze mocniej. Paru chłopaków pewnie pogoda do spółki z koronawirusem wystraszyła… Ruszyliśmy z Ronda we dwóch z Marcinem, Witek czekał na Płochocińskiej, dwóch jeszcze dokooptowało po drodze. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale są takie dni, że wieje w paszczę bez względu na to, w którym kierunku jedziesz (a na krótkim Rondzie robimy przecież nawrót o 180 stopni), wiało bowiem od Ronda do Jabłonnej, od Jabłonnej do NDM, oczywiście na Rolniczej, po prostu bez przerwy. Stąd i nie forsowaliśmy tempa, średnia poniżej 30 km/h. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: wyszła bowiem z tego wszystkiego bardzo udana, treningowa w charakterze przejażdżka.

PS. Polscy blachosmrodziarze to taki naród, że nic im nie przeszkodzi, nawet koronawirus, który wyludnił ulice, by potrąbić na kolarzy. Nie macie innych zmartwień?