W sobotę, 20 maja 2023 r., miał miejsce trzeci i ostatni dzień berlińskiego festiwalu ‚Punk & Disorderly’. Miejsce – ‘Astra’ na Kreuzbergu, nazwa hali naturalnie od sponsora, czyli browaru z St. Pauli (ole! ole!). Ślady dwóch dni festiwalowych wyraźnie widoczne, zarówno w okolicach hali, jak i na samej hali. Paru przedsiębiorczych cwaniaków sprzedawało przed S-Bahnem na Warschauer Str. schłodzone piwko prosto ze stolików turystycznych, oferta cieszyła się sporym zainteresowaniem.
W środku ‘Astry’ jeszcze nigdy nie byłem, przejeżdżałem obok parę razy na Holce, przechodziłem wielokrotnie. Wrażenia znakomite. To jedna z większych klubowych sal koncertowych w Europie, ze dwa i pół raza większa od ‘SO36’. Do tego spory „przedpokój”, w którym znalazły się stanowiska merchu, parę krzeseł i ławek, jeden bar wewnątrz, dwa na zewnątrz, kupę miejsca pod chmurką do siedzenia, grill. Dużo przestrzeni na zewnątrz spowodowało, że praktycznie brak było palaczy (ze dwóch idiotów i tak się znalazło) i smrodu fajek w środku. ‘Astra’ ma również jedne rozwiązanie, które by warto wszędzie (= tam, gdzie się to konstrukcyjnie da) naśladować, mianowicie z boku znajduje się małe podium z podjazdem dla niepełnosprawnych słuchaczy (o dziwo nie zajęte przez pełnosprawnych kombinatorów). W ofercie barów: piweczko sponsora z butelek, jakiś inny browar (górnej fermentacji) z beczki, bezalkoholowy Lübzer (od czasu pobytu na Wyspie lokuje się w mej pierwszej trójce najlepszych bezalkoholowych chmielowinek w Europie).
Z uwagi na obowiązki szkolnego Młodego i brak urlopu w robocie zdecydowaliśmy się tylko na ostatni, sobotni dzień festiwalu. I dobrze się stało, jako że line-up całego festiwalu uległ sporym zmianom w porównaniu do zapowiedzi. Najważniejsza z nich to ta, że na czwartek lub piątek zapowiadani byli Haymakerzy, ale ostatecznie nie wystąpili. W sobotę miało z kolei nie być The Spartanics, ale byli. Zresztą – magnesem na ten wypad byli tak czy owak Perkele.
Koncert, punktualnie rozpoczęty, otwierali Bent out of Shape z Holandii. Stosunkowo młoda stażem kapela, która nie tak dawno wydała długograja, zagrała to, co miała. Większość materiału pochodziła z tego właśnie wydawnictwa, przypomnieli jednak również kilka utworów z dema. Chłopaki mają pomysł na granie, ze dwa kawałki super melodyjne, które odnajdę później. Publiki jeszcze niewiele, bo towarzystwo raczyło się browcem na zewnątrz.
The Spartanics jako drudzy. Im częściej tych nygusów z LPZ oglądam, tym coraz bardziej się przekonuję, że cała trójka wygląda na kuzynów. Podziargane ‘lower class’ szczupaki w kaszkietach i t-shirtach. O tym, że grają bardzo dobrze – melodycznie i technicznie, nie trzeba przekonywać, parę razy już o tym pisałem. Na każdy koncert przygotowują jednak inną listę utworów. Tym razem mieli tę (dla mnie) słabszą, ponieważ nie zagrali żadnego z trzech najlepszych (dla mnie) kawałków: „Tell me what you know”, „Declined”, „Don’t follow us”. Nieźle przyjęci przez publikę, chyba się Berlinowi spodobali (zresztą nie byli tu po raz pierwszy).
Kolejni to The Idiots. To prastara niemiecka kapela z drugiej fali zachodnioniemieckiego punka, jeszcze z lat 80-tych. Kiedyś coś tam od nich słyszałem (najbardziej chyba znany ich utwór to „Mädchen mit dem roten Haar’n”, bardzo dobry skądinąd, owszem – zagrali), potem zniknęli mi z horyzontu. Wokal, żywe srebro, od dawna nosi glacę, którą przyozdabia różnymi nakryciami, w zależności od tego, co chce przekazać (parę jobów dostał stary ch.. Putin). To był doskonały występ, dynamiczny, znać obycie koncertowe załogantów i wyczucie publiki. Występ bardzo dobrze przyjęty przez widownię.
Crashed Out to streetpunkowa w korzeniach grupa z Anglii, znana, poważana, mająca na koncie parę wydawnictw. Charakteryzuje się mocnym brzmieniem, choć nieco brakuje, jak dla mnie, melodyjności w ich kawałkach. Zagrali naturalnie „One of the Boys”, chóralnie odśpiewany przez pół sali, oraz „Raise ya glasses” – tego akurat nie zagrać nie mogli, publika by im tego nie darowała.
Kolejni Angole to Special Duties. Kapela założona pod koniec lat 70-tych, do czego zresztą nawiązuje w tytułach swoich albumów. Stylistycznie ciągle w obrębie klasycznego brytyjskiego Oi! Z najnowszego długograja „7 Days a week” zagrali najlepszy kawałek (i jeden z ich najlepszych w ogóle), czyli „Punks & Bootboys (Oi! Oi!)”. Łoj, przy tym kawałku nie da się nie podskakiwać:) Piękne brzmienie gitary, tak na marginesie. Na bębnach gra chyba najstarszy perkusista w obrębie street punka. Ale zarazem jeden z najrówniejszych, pięknie się tego słuchało.
No i po nieco dłuższej przerwie, siedmiu muzykantów musiało się przeca dostroić, przyszedł czas na Marka Fogga z zespołem. Muzycznie to Ska w pełnej krasie i w pełnej energii. Towarzystwo się rozruszało na całego, zresztą wiele osób, zwłaszcza płeć piękna, czekało tylko i wyłącznie na ten występ (ludzi było więcej niż na Perkele wtf?). Cała sala poszła w tany, wygibasy, podrygi, konwulsje – jak kto umiał, tancbuda podskakiwała, pot lał się strumieniem z glac. Eh, to było piękne.
Jako gwiazda wieczoru występowali Perkele. Coś im słabo szło przy strojeniu, kombinowali, próbowali, przełączali, podłączali, wyłączali, rozłączali, wreszcie zaczęli. I zaczęli słabo, wręcz bardzo słabo, ale się rozkręcili. Przy „What have I done, what did I do” machnęli się tak, że aż strach i zgroza – ale jakoś z tego wybrnęli. Set-lista kombinowana, tzn. przekrój przez wszystkie albumy. Z „Forever” nie zagrali niestety ani „Someday”, ani „Always coming back” (podtrzymuję zdanie, że „Forever” to jeden z trzech najlepszych albumów w historii street punka). Z „Leaders of Tommorow” – tytułowy, „Miss you”. Na koniec, jako bis, naturalnie „Heart full of Pride”. Zaśpiewany w pewnym momencie przez całą salę a capella. Koncerty Perkele są już od dłuższego czasu opracowane w najdrobniejszych szczegółach, chłopaki łączą utwory, przeplatają, włączają publikę w koncert. Nie zawaham się napisać, iż ich występy zaczynają się ocierać o prawdziwym sceniczny artyzm. Mieli godzinę na występ, marcowy występ w Magdeburgu (bilety się wyprzedały na pniu) był koncertem jednego zespołu i grali tam ponad dwie godziny (podobnie jak w Sołuniu, na dwóch ostatnich koncertach). Szkoda, że nie było tak w Berlinie, ale może się jeszcze kiedyś uda.
Organizacja koncertu była wzorcowa i przykładowa. Wstęp i wyjście bezproblemowe. Restrykcyjnie przestrzegano czasów występów kolejnych zespołów, nie dotyczyło to jedynie Marka Frogga i Perkeli. Jeden z niewielu koncertów, gdzie poziom głośności był idealnie dopasowany, na dobrą sprawę dałoby się wytrzymać i bez „szpuntów” w uszach (swoją drogą do dostania, jak by kto zapomniał, z automatu). Ochrona praktycznie niewidoczna, prócz jednego typka, mającego problemy z samym sobą. Alkoholu się przelało sporo, ale towarzystwo było grzeczne. Z uwagi na fakt, iż cztery zespoły z sobotniego line-upu kojarzone były lub są ze street punkiem, ideologią working/ lower class, był to koncert, na którym pojawiło się najwięcej glac, od kiedy pamiętam. Serce rośnie, kiedy reflektory odbijają się w takiej ilości wygolonych czaszek. Łysa część publiki przedstawiała przekrój po całym spektrum skórogłowej sceny: od rude boysów, tradycjonalsów, Trojanów, po Oi! Co nas z Młodym mocno zdziwiło: prócz nas dwóch tylko jeden jeszcze gość miał na sobie koszulkę Perkele, zastanawiające zastanawiające… Wśród publiki pojawiły się dwie osobistości street punka: Han z Conductów i Sebi ze Stomperów/Plizzkenów, przy piwku omawiali chyba nowy album EC (podobno już weszli do studia) i 25 lecie Stomperów (2 grudnia koncert w ‘SO 36’).