20 marzec

No cóż, zima w tym roku pięknie się z nami żegna. To znaczy, że w drugiej połowie marca nie daje za wygraną i jadąc jednośladem wieczorem w czwartek i piątek (przyśnieżyło i zrobiła się szklanka, ciężko się było odpychać na hulajnodze) można było mieć czarne myśli odnośnie do możliwości sobotnio-niedzielnej przejażdżki na szosie. Tymczasem w sobotę, 20 lutego, rano przecierałem oczy ze zdumienia, ponieważ ulice zdążyły wyschnąć, słoneczko śmiało wyglądało zza chmurek, fakt – było nieco chłodnawo, ale jeździło się już w niższych temperaturach. Oczy wytrzeszczyliśmy jedynie na bodajże półkilometrowym odcinku przed pierwszą hopką, na którym na całej szerokości zalegało błoto pośniegowe. Oczywiście, upierdzieliliśmy się przez ten kawałek jak nieboskie stworzenia, poza tym przejechaliśmy całą trasę na sucho (nawet Rolnicza była w całości wysuszona). My – to znaczy cała potężna grupa kolarzy w liczbie trzech (sic!). Gdzie się podziała reszta? Nie wiadomo. Jechaliśmy sobie miarowo, towarzysko i kolektywnie, przez całą drogę podśpiewując „Oh we, we are the Grumpys // we’re never to old for punk & bike // Oh we, we are the Grumpys // we bike just we can // we are Old-Bike junkies // we are Grumpy Old Men”. A Grumpy Old Men to dlatego, że byłem w peletoniku najmłodszy:) W niedzielę mała burzyczka śnieżna krótko przed wyjazdem zniweczyła nadzieję na przejażdżkę.