Późna wiosna, całe lato oraz wczesna jesień należały do kręgu aktywności sportowych, wyprawy koncertowe przeto zeszły na drugi plan. Jak by w tym okresie były gdzieś blisko jakieś warte uwagi wydarzenia (pomijam festiwale), pewnie bym się wybrał. Ale nie było. Ale na jesieni to już są i to niektóre całkiem blisko (a w zimę będzie jeszcze więcej). Ot w czeskim Náchodzie chociażby. W miasteczku bywałem, przejeżdżałem wielokrotnie, prowadziłem na ławeczce konwersacje z mistrzem Josefem. Teraz też przysiadłem i podziękowałem Mistrzowi za Tankový prapor, Zbabělców i za wszystkie edycje w ´68 Publishers‘. Ale w ‘Basswoodzie’, gdzie miał się odbyć konci, to jeszcze nie byłem. Klub należy do tych mniejszych, posiada za to antresolę, która się cieszyła sporym zainteresowaniem. Na sali znajduje się wyjątkowo dużo miejsc do siedzenia, również stoliki, gdzie można było odstawić pifko – wszystko cacy, natomiast ‘Basswood’ ma bardzo kiepskie nagłośnienie.
Náchod to przejście graniczne, stąd i liczny udział polskiej publiki, częściowo łysej, z różnych zakamarków Kraju Nadwiślańskiego. Z informacji organizatorów wynikła ciekawa kwestia, że wśród publiki więcej było cudzoziemców (prócz Polaków także sporo Niemców) niż Czechów. Jak to skwitowano: takie czasy (nic dodać, nic ująć). Dojazd do Náchodu od Wrocka jest w dalszym ciągu masakryczny. Te 130 km się ciągnie, nie ma jak wyprzedzić, w kółko ograniczenia itd. Szybko się to, o ile w ogóle, nie zmieni. Początek koncertu awizowany był na 15.00, upraszano, by stawić się punktualnie. Zatem zakwaterowanie, obiadek i – doświadczenie się przydaje – w ‘Basswoodzie’ stawiłem się o 15.30. Zatem nadal godzinę z okładem za wcześnie:) Rzekomo spóźnił się dźwiękowiec, faktem jest również, że jeden zespół nie dojechał. Niestety Arogants. Szkoda, bo ostatni raz widziałem chłopaków w ‘Ponorce’ w Pardubkach, jak dopiero zaczynali przygodę ze sceną (jako zespół). Line-up koncertu ‘Chelsea 23’ (impreza cykliczna) wcale interesujący. Z udziałem zespołów, które (a) słyszałem, ale nie widziałem dotąd na żywo (Skankan), (b) nie widziałem, i nie słyszałem (The Flat Caps, Hafenhauer, Sperrfoier). Podobno zagrał i Tim akustycznie. Nie wiem, jak dał radę, bo z tego, co widziałem, to po koncercie Haymakerów raczej trzymał się gitary, niż na niej grał.
Koncert rozpoczęli z potężnym opóźnieniem względem programu rodzimi The Flat Caps (Mladá Boleslav). Trzyosobowy skład, raczej amatorski, z samiczką na perkusji. Całkiem przyzwoicie jej to wszystko wychodziło, bębniła równo, niekiedy wcale szybko. I przyjemnie było na to popatrzeć, jako że kobiety wszystko, nawet napierdalanie w gary, robią z większym wdziękiem. Muzycznie bardzo przyjemne klimaty, kawałki melodyjnie, parę zmian tempa. Jak znajdę chwilę, to spróbuję coś od nich znaleźć. Na szybko po koncercie, nie znalazłem niczego.
Następni zaprezentowali się sosnowieccy Skankani. Co innego zespół słyszeć na nagraniach, co innego widzieć. Siedmioosobowe combo, uwaga: z nowym klawiszowcem, ledwie się pomieścili na (niewielkiej) scenie. Nie ma się co rozpisywać, grają przecież już trzy dekady, zatem pewnie każdy, kto chciał, ich już widział.
Hafenhauen – zespół, jak dla mnie, zagadka. Wyszli w cztery osoby, z samiczką na wokalu, a rodem są z dawnej słowiańskiej Roztoki. I oba wspomniane czynniki (samiczka, Rostok) wpływają bezpośrednio na mój osobisty odbiór zespołu. Zacznę od pozytywu. Muzycznie to klasyczny street punk w mid-tempie. Transowo, w pętli, powtarzalnie – wszystko w porząsiu. A teraz negatywy. Najpierw ten mniejszy – peany na rzecz Hansy mogli sobie darować, nie zadeklarowali również, na którą trybunę Ostsee-stadionu uczęszczają (pewnie na tę po prawej). Trochę się dlatego poprzedrzeźnialiśmy (w miejsce ‘Hansa’ wstawiałem ‘St. Pauli’), trochę się pokrzywili, ale to już ich problem (i większości całego Rostoku)[1]. Teraz negatyw znacznie większy. Napisać to muszę wprost: nie myślałem, że biorąc się za śpiew można tak fałszować, jak robiła to wokalistka (przy całym szacunku). Naprawdę nie dało się tego słuchać. Rozumiem, że to maskotka, ale coś powinni z tym zrobić, odspawać ją od mikrofonu i choćby przyuczyć do gry na basie (basistki Mummy’s Darlings i Bromure przeca wymiatają), bo inaczej słabo to widzę. Sorry, ale taka jest prawda.
I Proti směru, jak ich nie widziałem parę lat, tak teraz dwa razy w ciągu ośmiu miesięcy. I znowu wokal wyczyniał cuda, wspinał się, pogował, nawet zagrał na basie, jak gitarzyście ‘jebla’ struna. Pośpiewałem, a czemu nie, a przy ‘Přátelach‘ poszedłem na krótko (bo szybki jest tylko fragment) w tany.
Haymaker. Wszyscy, którzy tu zaglądają, wiedzą: Evil Conduct i Haymaker. Pomijając różnice, łączy ich jedno: symbioza z publiką. Rick fikał pod sceną od samego początku, Tim od czasu, kiedy się w ‘Baswoodzie’ pojawił. Liczne piątki, sweet-focie, wspólne pogo i pifko – goście tacy sami, jak ci, co ich słuchają. Wystąpili z zastępczym perkusistą, bo Stöbi się nie pojawił. Koncert na plus, zagrali wszystko to, co powinni. Jak dla mnie zabrakło ‘Fear city skins’, ale materiał był przekrojowy ze wszystkich wydawnictw (z ostatniego studyjnego ‘Corrupted goverment’, ‘Bootboys don’t give the fuck’). Pod sceną się działo, aczkolwiek sporo łysych ludków nie dotrwało do zabawy.
Myślałem, że koncert kończyć będą Haymakerzy, jednak, przyczyna nie znana, wypadło na Sperrfoier. No no, i Kolończycy zaskoczyli mnie. W przeciwieństwie do Hansowców – na duży plus. Na koncie mają – na razie – tylko demo, ale na demo parę fajnych kawałków. Na scenie żywiołowi, wokal robi robotę, na garach prawdziwy zwierzak (aż dziw, że bębnów nie porozpierdzielał). A na bisa zagrali ‘Mein Engel’ Schusterjungsów – to był chyba najgłośniej zaśpiewany utwór tego koncertu (zwłaszcza przez męską część; kto wie, o co w tekście chodzi, ten wie, dlaczego). W jednym tylko chłopaki z Kolonii nie mają racji: A skinhead always walk alone.
Ach, pięknie było wrócić do życia koncertowego. Żeby tak się dało ogarnąć sprawy rodzinne, sport, muzykę i koncerty w aspektach czasowym i finansowym, byłoby pięknie (‘nimm den Job und steck ihn ein, wo die Sonne niemals scheint’ – by zacytować w tym miejscu Turbolovera). Ale życie to nieustanny wybór, dokonywany każdego dnia, tygodnia, miesiąca i większość życia upływa albo na dokonywaniu wyborów, albo na czekaniu (choćby na zakwaterowanie, na rozpoczęcie koncertu). ‘Chelsea 2023’ udał się wielce, fantastyczna atmosfera, choć ludzi dużo dużo mniej niż na koncertach w Berlinie (w światowej stolicy street punka). Pewnie z połowa publiki nie doczekała Haymakerów, czekając na rozpoczęcie koncertu towarzystwo tęgo popijało i w efekcie pospadało z boiska. Kiepsko było z merchem, tylko Sperrfoier miał koszulki (jeden wzór), Skankan – CD, winyla i bodaj jedną koszulkę. Piwko za 40 koron dobre, a te za 35 w barze przy scenie przeokropniste (takie coś w Czechach nie powinno mieć miejsca).
[1] Jeszcze większy problem Hafenhauen polega na tym, że za tydzień im wpierdolimy na ich stadionie: St. Pauli, St. Pauli, St. Pauli !!! Do rodzimej załogi w koszulkach z emblematami Lecha – zostawcie swój futbol przed wejściem, to koncert a nie mecz.