Kolarze wyspy kochają. I basta. I jako że od pół roku z ochłapem jestem „Insulaner”, to korzystam w nadmiarze ze wszelkich wspaniałości, jakie kolarzom/rowerzystom oferuje wyspa. A są to m.in.: (a) wiatr od morza przyjemnie chłodzący glacę, (b) możliwość wystawienia na plaży FKK (precz z tekstylnymi!) umęczonych jazdą czterech liter na działanie promieni słonecznych, (c) roznegliżowane rowerzystki, mijane po drodze, (d) Fischbrötchen w przydrożnym Imbissie.
Słowem: jest fajnie. I nawet są tutaj ronda. Tylko że te ronda to jakieś takie „nie tego”. Dlaczego jakieś takie „nie tego”? A no dlatego, że dla warszawiaka-kolarza liczy się tylko jedne rondo: Rondo Babka.
Nogę przez pół roku robiłem na wiatrach, parę pagórów na naszej wyspie mamy, pompka póki co pracuje jak należy, tedy korzystając z paru dni wolnego, wróciłem do rodzinnego grodu Warsa i Sawy, by sprawdzić, w jakiej formie są nygusy z Ronda. W sobotę, 17 sierpnia, dopieściłem Biancę, wyszykowałem się i hajda, na Rondo. W kupie uzbierało się nas szesnastu. I pajechali kazaki.
Soboty na Rondzie odróżniają się od niedzielnego ścigania tym, że taktyka schodzi na plan dalszy, o ile w ogóle ktokolwiek się taktyką przejmuje. Jedzie się, ile fabryka dała i tyle. I nikt się nie opierdala. Dlatego też najpierw przed NDM trzech uciekało, ale jakoś ich doszliśmy. Potem na Rolniczej miała miejsce ucieczka solo. I pewnie by gość dojechał do świateł w Łomiankach, gdyby nie miał pecha, trafił bowiem na światła i było po ucieczce. Inaczej chyba byśmy go nie doszli. W każdym razie gratki dla harcownika za wspaniałą próbę. Średnia prędkość z całego odcinka wyszła w sumie średnia, bo niecałe 33 km/h, zaś maksymalna to 49,5 km/h. Bywało już szybciej, dużo szybciej, ale bywało również wolniej. Zobaczymy, jak będzie jutro.
Jedną z najwspanialszych rzeczy w życiu kolarza-singla z odzysku jest to, że nikt mu nie trzeszczy nad uchem. Stare, kochanki, córki, teściowe i tak dalej. A to: „kochanie, dziś nie możesz iść na rower, bo przyjeżdżają moi rodzice”, „naprawdę musisz iść dzisiaj na rower?” (i foch), „a sprzątanie, a zakupy”, „muszę iść do kosmetyczki” itd. itp. A skoro nikt kolarzowi-singlowi nie trzeszczy, to może swobodnie wybierać sobie trasę rowerowych wypraw, a tych na niedzielnym ściganiu na Rondzie Babka jest trzy: „Małe Rondo” (sobotnia trasa, krótka), „Pomiechówek” (dłuższa), „Nasielsk” (najdłuższa). Albo można przed mostem w NDM zawrócić i popijając piwko przed kreską w Jabłonnej nagrywać finisze (bo finisz na Rondzie musi być!). W niedzielę (18 sierpień) uzbierała się nas spora kawalkada, ponad 60 osób, aż się serce radowało na widok tylu kolorowych ludków na ich wspaniałych maszynach, 32 wybrało „Nasielsk”, ponad 30 (w tym moja skromna osoba) „Pomiechówek” (aczkolwiek paru po drodze poodpadało). Pogoda brzytwa, łańcuchy nasmarowane, to się jechało! 107 kilaków od garażu do garażu, 3.12.32 czas przejazdu (acz od Jabłonnej to się już wlekliśmy), 33.36 km/h średnia, maksymalna na płaskim ponad 55 km/h, ucieczki, pogonie, górskie finisze, krwotoki z nosa (twardy skandynawski typ: nie dość, że dojechał, to jeszcze finiszował). I nawet nie było zbytniego taktyzowania, przynajmniej nie do skrętu w NDM. Bo taktyzowanie na odcinku od NDM do Jabłonnej, podobnie jak finisz na kresce to musi być, nie ma innego wyjścia. Przez co mocno cierpi średnia prędkość, bo każdy czeka na ostateczną rozgrywkę i nikt nie chce pracować z przodu. Na finiszu obstawiłem tym razem (ma się rozumieć: tylko i wyłącznie przez charakteryzującą Insulanerów grzeczność) strategiczną pozycję gdzieś na samym końcu.
I rzecz ostatnia. W jakimś uczonym żurnalu wyczytałem, że na ponad 100-kilometrowych trasach 80% wypadków wydarza się na ostatnich 10 km, z reguły przy dojeździe do domu. Odnosiło się to, co prawda, do ruchu samochodowego, ale – myślę – w równym stopniu dotyczy to także rowerzystów/hulajnogistów/biegaczy (ogólnie sportowców). Po prostu, myśli się już więcej o tym, co w domu, niż uważa na warunki drogowe. Więc już na spokojnym dojeździe, już dawno po finiszu, już po barierze 100 km, ktoś z tyłu wpakował się na krawężnik i wykopyrtnął. Ale jak to kolarze, twardy kolo: wstał, otrzepał się i pojechał dalej:) W każdym razie – panowie wzmożona ostrożność na dojeździe do domu! W końcu o nasze maszyny dbamy bardziej niż o stare, kochanki, teściowe i tak dalej:)))