15. października 2021 r. (gdzie: Potok, kto: The United Tears, Kaplica, Sajgon, Defloracja, Starcie, Fajrant)

W ‘Potoku’ jeszcze nie byłem, nie było go bowiem jeszcze, jak wybyłem. Grać miały kapele, które znam słabo lub w ogóle, zatem wybrałem się, co by naocznie i nausznie przekonać się o walorach miejsca i podmiotów wykonujących. Starsze Szczęście zostało zaproszone do współudziału, lecz wybrało piątkowe aktywności odmienne (kebab z kumplami?). Koncert w sali bocznej niewielkich rozmiarów, na małej przestrzeni vis a vis baru odbywało się najprawdziwsze disco (paru discofilów zabłąkało się na koncert, powodując konsternację własną i naszą), paru gości łojiło tylko browce przy ławeczkach.

Wjazd od 19.00, pierwsza kapela zaczęła grać o 20.00, natomiast Fajrant, jako ostatni, wyszedł na scenę o 1.50. Naprawdę to spora przesada, przecież to koncert klubowy, a nie wakacyjny festiwal, raptem sześć zespołów. Organizacyjnie słabo: pierdolnik na scenie na całego, zespoły się wymieniały sprzętem, tu nie pasowało, tam nie pasowało, jeden z zespołów (przemilczmy który) stroił się ponad 25 min. Jakość nagłośnienia również pozostawiała wiele do życzenia (najlepiej zabrzmiał Sajgon). Nieważne. Ważne, że koncerty są, a czwarta fala wraz z całym tym Covidem 19 niech spierdalają, i to szybko. Ludzi mimo wszystko niewiele, a ubywało ich z każdą godziną. Większość to fani zespołów, niekiedy przypodróżowali z całkiem daleka (szacun), paru stałych bywalców koncertowych, kilka znanych w środowisku twarzy. Pogo się kręciło, ludzie się bawili i o to właśnie chodzi.

Rozpoczęli The United Tears. Bo kto rozpoczyna karierę, ten rozpoczyna koncerty – tak było, jest i będzie. Chęci w załogantach jednak są, pomysł na granie zaczyna się mozolnie zarysowywać, w przestrzeni scenicznej dominuje Siny, a pozostali nie próbują doń równać. Jeszcze sporo pracy przed nimi, we wszystkich aspektach. Mała sugestia, dotycząca również Starcia – może parę kawałków po angielsku? Siła przebicia powinna być wówczas większa.

Kaplica. Zasadniczo nie moja bajka, dlatego też się nie wypowiadam. Napiszę tak: występ niezgorszy, flaga największa.

Sajgon. Jako że z Wałbrzycha, to muzycznie słychać wyraźnie, na kim się wzorowali (i słusznie, jak wzorce, to tylko najlepsze). Trzyosobowy skład, występ dobrze nagłośniony i bardzo dobry technicznie, w stylu to surowy, stary dobry Primitive Punk. W niektórych kawałkach wypadają na scenie lepiej niż w studio. Za „Złoty pociąg” z nowego długograja – wielkie gratulacje dla zespołu, to fenomenalnie melodyjny kawałek. Jak dla mnie najlepszy występ wieczoru.

Defloracja. Defloracji muzycznego smaku publiki nie stwierdzono, jako że przeważały wypróbowane metody i rozwiązania. Ale było w porządku, skądinąd bardzo dobry technicznie perkusista. Uwierała mnie nieco zbyt silna maniera pozowania na inteligenckiego punka, w sferze tekstów i przemów przedkawałkowych. Nieco za dużo wolnych utworów oraz zbyt wiele przyśpiewek rodem z wodewilu.

Starcie. W założeniach to street punk. W warstwie outfitu mniej niż pół na pół, muzycznie to coś tam by się ze street punka na siłę znalazło (niezłe chórki). Zatem, jak na razie to ćwiczymy, poszukujemy, inspirujemy się. A na olewczość i brutalność werbalną to – jeśli już – to pozwalamy sobie wtedy, kiedy osiągniemy poziom Haymakerów, Durstige Nachbarn czy Gerbenoka. Inaczej nie wygląda to naturalnie.

Fajrant. Koszulka wokalisty wskazywała, skąd chłopaki z Olsztyna czerpią inspirację. Na podkreślenie zasługują fantastycznie brzmiące gitary, melodyjność, chórki. Chłopaki, sorry, ale nie dotrwałem do końca. Obiecuję, że następnym razem się poprawię.