14. grudnia 2019 r. (gdzie: Proxima, kto: The Analogs, Giuda, Booze & Glory)

No proszę, wreszcie się udało! Perkele w listopadzie nie wzbudzili zainteresowania wybrednej, warszawsko-polskiej publiki (puknijcie wy się wszyscy w głowę), a Stomperzy 98′ wzięli się i rozchorowali (to skinheadzi, kurka, czy chorowitki?). A ponieważ, wyjątkowym – co prawda – trafem, trafił mi się w robocie wolny weekend i tęsknota koncertowa nie dawała o sobie zapomnieć, to hop siup i wybrałem się na Gorzałę & Chwałę do rodzinnego Syreniego Grodu. Nie powiem, paralelny koncert w „Progresji” (Punk Fest 2019) nęcił mnie niezmiernie, bo przecież i Moskwa, i Karcer – to zespoły mojej młodości, a grały jeszcze i Zielone Żabki (A kultura tu podobno jest…), i Sex Bomba. Uuuuu, aż żem się (czasownik ułomny, bez 3 os. sg. i 3 os. pl.) rozczulił. No cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego i trzeba wybierać. Przeważyło moje „łyse” serce i stąd wybór „Proximy”.

W „Proximie” nie byłem pewnie ze ćwierć wieku, okolica mocno się zmieniła, wszystko pogrodzone, jakieś szlabany, ale dla Holki nie ma przeszkód. Ludzi – jak zwykle – niewiele i zaczyna się to przeradzać w poważny problem. I tak się boję, że odwoływanie koncertów z powodu niskiej sprzedaży biletów stanie się pomału normą.

Zaczęli Analogowcy. Trzymają poziom, nie ma się co rozpisywać. Ostro, agresywnie, tak, jak winno być. I jeszcze to bardzo ważne przesłanie na końcu (kto był, ten wie, o co chodzi).

Niestety, kolejny raz zwrócić muszę uwagę na szerzący się od dłuższego czasu również na koncertach bandytyzm. Rozumiem i akceptuję w pełni fakt, że Glatzen-Party to nie jest spotkanie ministrantów, jednak kto poszukuje wrażeń i konfrontacji (w tym przypadku łokietkowej), powinien wybierać sobie nie całkiem nawalonego anorektyka. Na koncercie było paru gości o większych lub mniejszych gabarytach, którzy z chęcią wzięliby udział w szybkim sparingu. Spierdalanie z koncertu krótko po Analogsach, również nie świadczy o wielkim bohaterstwie. Pogo to zabawa, nie walka. Jebnijcie się w puste łby, barany chuj wie skąd.

Giuda. Do koncertu dla mnie całkowity No Name. I niestety z przykrością muszę napisać, że również po koncercie Giuda zostanie No Name’m. Ktoś sympatycznym chłopakom wyrządził duże kuku, tworząc im trasę z The Analogs i Booze & Glory. Pomijam skinheadski rodowód obu „naszych” grup, nie wchodzę również w aspekt „ilościowy”, tj. ile ze skórogłowej poetyki pozostało aktualnie w muzie i outficie obu zespołów, ale Makaroniarze nie mieli i nie mają, ani kiedyś, ani teraz, nic wspólnego z Oi! lub szerzej: ze Street Rockiem. To solidny rock, progresywny rock – doceniam: znakomity technicznie -, jednak z całkiem innej bajki. Chytrze to organizatorzy wymyślili, że wsadzili chłopaków między Szczecinian a Londyńczyków, inaczej albo by publika przyszła później na koncert, albo by wcześniej wyszła. Sama prezentacja również zbyt statyczna, oprócz wokalisty wszyscy stoją jak pieńki na scenie (bez serc, bez ducha, to rockmanów szkielety…).

Booze & Glory. Znać już obycie i duże doświadczenie sceniczne zespołu, aczkolwiek chłopaki bardzo przyjemnie zaskoczyli mnie tym, że ćwiczyli chyba ostatnio intensywnie parę układów choreograficznych na scenie, bo te mijanki, kółeczka – uuuu, nie powiem, robiły wrażenie. Technicznie bardzo dobrze, dysonansu pomiędzy „studio” a „live” i tym razem nie stwierdziłem (a jestem pod tym względem przewrażliwiony). Pisząc recenzję „Hurricane” wyraziłem pogląd, że wskutek (oczekiwanego?, nieuchronnego?) spopowania się muzy Gorzały & Chwały publika przy „Too soon” będzie świeciła zapalniczkami. Nie świeciła. Może dlatego, że w końcu doczekałem się czasów, że przestrzeń podsceniczna, także na koncertach rockowych, stała się strefą bezdymną:) Ale powód jest całkiem inny, bardziej prozaiczny: chłopaki „Too soon” po prostu nie zagrali. Buuu, nie zagrali również „The Guv’nor”. Natomiast w drugim bisie stało się to, czego się obawiałem: cover utworu typka w różowych ciuszkach w okularkach. Powtórzę: nie wolno, nie wolno, nie wolno. Czas chyba zeskrobać naklejkę Booze & Glory z owiewki Holki… Dobrze, że są jeszcze Evil Conduct, Haymakerzy