Znasz-li to uczucie? Raz słońce parzy w grzbiet aż dym leci z przepoconej kurtki, za chwilę (nie-)przyjemnie zimny grad stuka w kask i okulary. O tym, że piździ, wspominać w tym roku, roku bezzimnym, nie trzeba; swoją drogą dla wszystkich kolarsko ukierunkowanych mieszkańców wysp przeróżnych, takich jak moja, to stan permanentny i bez większego szemrania akceptowany. Niezależnie od miejsca zamieszkania (wyspa, góry, miasto, wieś), zgodzisz się, że taka zmienna, urozmaicona pogoda, to wspaniała pogoda na rower. A taka właśnie typowo kwietniowa aura była w marcową sobotę (15 marca 2020) i było wszystko, na czele z gradem. Spod Ronda ruszyło nas trzech – stała ekipa, trzech kolejnych, również znanych, dołączyło po drodze. Do siedmiu wspaniałych (samurajów), jak w arcydziele A. Kurosawy, jednego wprawdzie zabrakło, ale sześciu wspaniałych (kolarzy) też brzmi nieźle. Kręcąc z niepokojem patrzyliśmy na granatowe, gradowe chmury, ale jakoś nam się, nie licząc dwuminutowego gradu, udało (konkretna zamieć śnieżna zaczęła się dokładnie 15 minut po tym, jak po odstawieniu Bianci Celeste dotarłem do domu). Udało nam się m.in. dlatego, że z powrotem jechaliśmy z wiatrem, więc na Rolniczej poniżej 47 km/h nie schodziło. W pewnym momencie, po ostrym przyspieszeniu, puściłem koło (zimowe ubranko i kilogramowe zimowe buciory robią różnicę, ubranka wiosenno-letnie są na Wyspie), ale mi się przyfarciło, bo chłopaków zatrzymało czerwone. Nygusy, to była wasza ostatnia szansa w tym sezonie:))
Cyklobogowie po raz kolejny w ostatnim ćwierćwieczu spojrzeli łaskawym okiem na rowerowe bractwo w Polsce/Niemczech/Europie i uraczyli go brakiem normalnej zimy. Co oznacza, że sezon kolarsko-rowerowy trwał/trwa bez przerwy. A to z kolei oznacza, że na licznikach rowerowych – nie tych na trenażerach, a tych na naszych wspaniałych maszynach – mnożą się nie setki a tysiące kilometrów, nogi wyżyłowane są jak należy a tkanka tłuszczowa jeszcze przed sezonem osiągnęła poziom niemal minimalny. I tak to my rozumiemy, w spokoju można oczekiwać na początek poważnego sezonu, i i tak to można jeździć! Jak chociażby w niedzielę (16 marca 2020). Pogoda jak drut, słońce, żadnej chmurki – parara. Żartowaliśmy nawet na zbiórce na Rondzie, że dobrze by było, aby nie było nas dzisiaj więcej niż 50 sztuk, ponieważ jak wiadomo, zgodnie z rozporządzeniem, obowiązuje ustawowy zakaz zgromadzeń publicznych ponad 50 osób (a zdarza się, że jeździ nas więcej). Obawy były nieuzasadnione, spod Ronda ruszyło nas pięciu, w sumie uzbierało się tak jakoś dwunastu. Reszta pewnie wystraszyła się koronawirusa, niezbyt wysokiej temperatury bądź opierdalała się w zimie i nie chciała ryzykować utraty honoru. Z powodu czołowo-bocznego wiatru bardzo szybka jazda nie była możliwa, ale ponad 40 km/h od Jabłonnej do NDM to pomykaliśmy (cześć i chwała tym na czele), głównie w wachlarzach. Niektórym krótka runda to było za mało, wybrali się tedy na Pomiechówek, co by przetestować trasę przed – to już niedługo – rozpoczęciem sezonu. Reszta, w sumie czterech, tłukła się pod wiatr Rolniczą, pozdrawiając mnogi kolorowy kolarski ludek prujący z wiatrem w przeciwnym kierunku. Bardzo fajna przejażdżka, kto został w domu, już to ogarnięty histerią wirusową, już to namowami żony/konkubiny/erokoleżanki, już to lenistwem własnym, niech żałuje. Następna szansa dopiero za tydzień (jak pogoda nie nawali).