Podobno wszystkie Daniele to fajne chłopaki… Oprócz jednego, niżu znad Europy Zachodniej, który skomplikował pogodę w Kraju Nadwiślańskim, a tym samym życie Ronda. W sobotę, 1 maja, piękna frekwencja, tylko głośno wyrażane obawy odnośnie do pogody. Stąd też na Nasielsk skręcił tylko jeden typ, ale szybko zawrócił, jak zobaczył, że nikt nie pojechał. I była to słuszna decyzja. Do Jabłonny było jeszcze w aspekcie pogodowym OK. W połowie prostej do NDM zaczęło popadywać, jeszcze delikutaśnie, ale systematycznie. Na moście tradycyjnie już niestety w lewo, grupa w prawo. Tym razem powrót do W-wy nie samotny, lecz w towarzystwie dwóch kolegów, zatem było raźniej. Na Rolniczej już całkiem porządnie kropiło. Może dlatego, aczkolwiek jechaliśmy pod wiatr, to nie zeszliśmy praktycznie poniżej 42 km/h. Upierdzieliłem się jak zawsze po jeździe w deszczu, ale dało się wytrzymać. Chłopaków na Pomiechówku zmoczyło już konkretniej. Wóz techniczny „Mazowsza” też podobno miał sporo pracy.
W niedzielę, 2 maja, początkowo zdawało się, że nie będzie tak źle. Kto dał się nabrać, ten miał przesrane. Koło 9.30 zaczęło padać, i padało – chwilami lało – aż do późnego popołudnia, a i późnym wieczorem jeszcze poprawiło. Spodziewałem się, że ulice nie wyschną do niedzielnego ranka, ale silny wiatr zrobił swoje. Parę kałuż po drodze jeszcze było (tradycyjnie Rolnicza), ale ogólnie pogoda w poniedziałek, 3 maja, była kapitalna. Tym razem więcej osób niż Pomiechówek wybrało Nasielsk, co rzadko się zdarza (chłopaki czują się mocni i sprawdzają nogę). Ale i na Pomiechówku grupa liczyła dobrze ponad 20 osób, panowie w kwiecie wieku. Od kreski wszyscy się ruszali jak muchy w smole, ale za hopkami zaczęły się harce. Najpierw zmykał jeden nygus, ale go dogoniłem, a za mną grupa. Po chwili urwał się drugi nygus, i za chwilę jechaliśmy już sami. Grupa doszła nas przed pierwszymi światłami w NDM, natomiast po drugich urwaliśmy się ponownie, tym razem w czterech (jak ja kocham takie harce). Dojechaliśmy z niewielką przewagą do rozjazdu, ja w lewo, cała reszta w prawo. Jako że pogoda dopisywała, to pokręciłem się jeszcze po Kampinosie i wróciłem tradycyjnie Rolniczą do W-wy. Piękna przejażdżka.
PS. Czuję się zmuszony do komentarza do tekstu (https://tvn24.pl/tvnwarszawa/ulice/warszawa-smierc-grzegorza-grzyba-na-rowerze-proces-5082952). W szczególności do wypowiedzi świadka wypadku, który to rysować miał, jak Perki zachowywał się przed potrąceniem. Wedle świadka, „[Perki] Jechał skrajnie lewym pasem”. Jak jeżdżę z Rondem ponad 15 lat nigdy ani sam, ani w grupie, ani nie widziałem nigdy, by ktokolwiek z kolarzy (również Perki) jechał skrajnym lewym pasem Modlińskiej, która po złączeniu się ze zjazdem z Grota-Roweckiego ma w sumie cztery pasy. Stąd też wypowiedź świadka „zauważyłem, że chce zmienić pas z lewego na skrajnie prawy” nie trzyma się kupy; Perki musiałby przejechać trzy pasy na raz. O idiotyzmie wypowiedzi świadka (ktoś chce tu zostać gwiazdą mediów?) świadczy również i nakreślenie okoliczności wypadku przez sprawcę. Znamy to miejsce wszyscy doskonale, jest najniebezpieczniejsze na całej trasie, nikt przy zdrowych zmysłach nie pcha się na rowerze na lewy pas. Druga sprawa to to, że nikt ze zjeżdżających w Modlińską nie stosuje się do ograniczenia do 60 km/h, czego dowody mamy w każdą sobotę/niedzielę. Sprawca, „były instruktor techniki doskonalenia jazdy”, jechał przynajmniej 82 km/h. Dostosowałby się do ograniczenia, Perki by jeździł z nami do dziś. I jeszcze ta doskonała znajomość sprawcy wypadku w kwestii techniki jazdy na szosówce: „Sam jestem użytkownikiem roweru kolarskiego, kolarka bardzo ciężko skręca, on [Perki] zrobił manewr opadania, czyli siłą bezwładności skierował rower na prawo” – po takiej wypowiedzi mam poważne podejrzenia, że nie tyle siłą bezwładności, co ruchem jednostajnie przyspieszonym, to sprawcy spada jedynie intelekt.