1-2 grudzień

Winter is comming… To zła wiadomość. Nie tylko dla przeciwników rodu Starków, lecz i dla kolarzy.

W sobotę, 1 grudnia, mieliśmy pierwszy, niczego sobie zwiastun zimy. Jak wychodziłem z domu, to było -7,5 stopnia, jak wracałem po dwóch godzinach i piętnastu minutach, nie więcej niż -4,5 stopnia. Na szczęście dla miłośników cienkich oponek producenci odzieży kolarskiej stają na wysokości zadania i wypuszczają coraz to wspanialsze produkty, także takie na spore mrozy – lekkie a przy tym ciepłe. Jako że Rondo jeździ niemal w każdych warunkach (poza zalegającym śniegiem, błotem pośniegowym i gołoledzią), jak również że dwa tygodnie bez szybkiego kręcenia pedałami to dla mnie stanowczo za długo, wyekwipowałem się zatem odpowiednio, wskoczyłem na osiołka i hajda.  Przed „Arkadią” spotkało się nas trzech, jeden kolega jednak był za słabo ubrany i słusznie zdecydował się na powrót do domu. Po drodze dołączyło czterech chartów, z tym, że jeden skrócił trening. Do Łomianek dojechało nas pięciu. A po drodze czekała nas niespodzianka. Przecieraliśmy oczy, kręciliśmy z niedowierzaniem głowami, szczypaliśmy się nawzajem, bo to nie mogła być prawda – wyremontowali Rolniczą za cmentarzem! I tym oto sposobem ogłosić można, że odcinki brukowane na „Małym Rondzie” (sobotnim) przeszły do historii. Po więcej niż dziesięciu latach ktoś w końcu zrozumiał, że stan ulicy urągał wszelkim normom. W trakcie jazdy mróz dawał się odczuć. Problemem przy tak niskich temperaturach, poza klasyką – czyli przemarzniętymi palcami rąk i stóp, jest zwłaszcza nabranie pełnego oddechu przy dużym obciążeniu (zamarzają górne drogi oddechowe). Stąd też bez względu na to, czy jedziesz w masce (jak ja), czy bez maski (jak reszta chłopaków), to i tak straty w dostarczeniu mięśniom tlenu dochodzą do 25%, jak kiedyś obliczyli Niemcy. A jak nie ma tlenu, to i muskuły nie pracują jak należy. Na Rolniczej jechaliśmy 30, 32 km/h, a najwyższa prędkość to 41 km/h. Szybciej się nie dało. Na dokładkę tym, co nie mieli wysokoprocentowego wspomagania, zamarzły ciecze w bidonach.

W niedzielę, 2 grudnia, była już za to wiosna. Mocno na plusie, zatem i ekipa się zeszła jak trzeba. Wszyscy lżej ubrani, bez problemów z oddychaniem, szybciej jadący. Połowa grupy pojechała nawet dłuższą trasą przez Pomiechówek, reszta (wraz ze mną) pomknęła podziwiać nowy asfalt na Rolniczej. I znowuż wszyscy wywalali gały, nie dowierzali, cmokali z uznaniem i zachwytem. Co to się będzie działo na wiosnę, to nawet nie chcę myśleć. Samotne i grupowe ucieczki, prędkość pod 50 km/h, urwania i pogonie. Uuuuuu, będzie się działo! Myślę, że sobotnie wyjazdy w lecie będę zamykał w czasie pod dwie godziny (od garażu do garażu). Tempo raczej treningowe, nikt specjalnie nie forsował tempa (i słusznie), kilka warstw odzieży jednak mocno ogranicza zakres ruchu.